Najnowsze wpisy


Serce jeszcze bije, ale już nie żywą krwią,...
20 sierpnia 2015, 10:28

To nie rogówkę, ale życie mi przeszczepili. Życie jakiejś smutnej i nudnej kobiety o starej i zmęczonej duszy. Kiedyś serce miałam czerwone, żywe i bijące. Teraz ledwie się rusza w zastygającym betonie. Szare, twarde i takie martwe… To nie oko trzeba leczyć, tylko duszę, bo inwalidzkie oko żyje, a zmęczona dusza umiera. 

Rozpacz najokrutniejsza jest nocą
20 sierpnia 2015, 03:41

Ja nie chcę umierać, ale już nie wiem jak żyć. Codziennie rano wstaję i próbuję normalnie funkcjonować i z minuty na minutę czuję jak sił mam coraz mniej. Jak słabnę w staraniach, w myśleniu, w rozumieniu, w tolerancji. Jakby ktoś zabierał pomału moją duszę, a to co jeszcze zostało rozpaczliwie krzyczy, wrzeszczy i błaga o pomoc. Ale nie umiem o pomoc prosić i nikt tego nie widzi. Nie umiem pomocy przyjąć. I jak przez szybę oglądam życie obok mnie. Tylko mnie już w tym życiu nie ma. Momenty radości są jak konwulsje przedśmiertne. Boję się.

Nie lubię siebie takiej. Takiej bez radości, motywacji i celu. Takiej zupełnie niepotrzebnej. Nie lubię. Tęsknię za moim życiem. Ono już umarło i teraz na mnie czeka, ale ja umierać nie chcę. Tylko żyć bez życia nie umiem. Wciąż mam nadzieję, że jak będę robić coś dla innych, to świat mi się zmieni. Ale się  nie zmienia. Wciąż jest bez życia. Cały ten mój świat bez życia jest wciąż.

Znów po drugiej  w nocy i znów nie śpię. Dziesiąta tabletka przeciwbólowa, a w głowie wciąż huczy. I już nawet się nie złoszczę, że zasnąć nie mogę. Za trzy godziny trzeba wstać. Potem podróż. Ile jeszcze to moje popsute ciało wytrzyma bez snu?

Próbowałam zasnąć, ale to przekręcanie się z boku na bok jest okropne. Po trzeciej, w głowie szumi. Po co to wszystko? Dla kogo? Mój brat mi zasugerował, że niepotrzebnie tak wciąż gdzieś pędzę. A ja tylko za miłością pędziłam, za niczym więcej. Dotarło do mnie, że on jest przekonany, że ja sobie życia nie ułożyłam, nie mam rodziny, bo pędzę za pracą… Cóż za okrutna głupota. Pracuję, bo każdy pracuje. Czy więcej? Może czasem, ale nigdy kosztem życia osobistego. Nie mam rodziny, bo nie godziłam się na słabiznę. Bo nienawidzę hipokryzji. Nie mam jej, bo mężczyźni których kochałam się ze mną nie ożenili. Nie wiem dlaczego. Nie mogę udawać, że jestem inna. Nie byłam nigdy wcześniej słaba. Nie mam dzieci, bo ich nie mogę mieć. Ironia losu. A co mam w życiu? Mężczyznę, którego równie mocno kocham, co nie rozumiem. Nie wiem po co do mnie wracał, skoro nie jestem mu potrzebna, skoro nadal mnie oszukuje w małości swojej. Przyjaciół, którzy miewają dla mnie czas. Brata, który czasem sobie o mnie przypomina… Smutno to wygląda.

Zła jestem na siebie za tę moją okrutnie romantyczną duszę. Za to, że tak mocno pragnę, żeby przyszedł, przytulił i powiedział: Kochanie, musisz zasnąć choć na chwilę, utulę Cię. Ale nie ma go, śpi w pokoju obok. A przecież wiedział, że jeśli mnie zdenerwuje, to nie zasnę.